Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ X.
Jak Twardowski żył z żoną, jak z rady djabła ją podsłuchał i co potem czynił.


Któż nie zna złotych pierwszych chwil małżeńskiego pożycia, kiedy jeszcze z czary miłości spijają się pierwsze słodycze, kiedy pewien urok tajemniczy, pewne nieobznajomienie się połączonych, nowym są przysmakiem? Któż nie zna tych dni promiennych szczęściem, nadzieją, kiedy się zdaje że życie całe upłynie roskoszą, weselem, zgodą i miłością? Takie dni są nawet, najnieszczęśliwiej dobranego stadła udziałem, bo na brzegu czary, która często ukrywa w sobie tyle goryczy, jest zawsze kropla słodkiego szału, odurzenia i rozkoszy. Naówczas małżonkowie wzajemnie jeszcze dla siebie zachowują względy, szanują się, pieszczą, o tyle tylko spoufaleni, o ile poufałość miłości ich jest potrzebna, nie wyzuwają się zupełnie z pewnych form grzeczności, które coś idealnego, nieludzkiego, na pierwsze dni małżeńskich rozkoszy rzucają. Mąż i żona przyglądają się sobie, usiłują się wzajemnie zbadać (bajka to żeby się wprzódy znać można), i w tem pół zaufaniu, pół niedowierzaniu, nie puszczając sobie cuglów zupełnie, o jakże są jeszcze szczęśliwi!! Nie dajeż to do myślenia, że człowiek chcący dłuższego szczęścia w małżeństwie, powinien go szukać w uprzedzającem obejściu się i oznakach uczucia, jeśli uczucia prawdziwego nie ma?
Takie, jak wszystkich prawie, były pierwsze dni pożycia Twardowskiego z żoną, oboje byli sobą szczęśliwi. Ona na chwilę zapomniała o swej dumie, o wielkości, sławie i bogactwach, bo pierwiastki gorącej miłości do życia jej wystarczały; on szalenie zakochany