na wiekuiste gołąbkowanie! Ale czemuż nie słuchałeś, gdym ci radził wprzódy uwieść ją, wyssać co miała słodyczy i rzucić jak brzydką łupinę owocu, który na chwilę chłodził?
— Dla czego? Tak chciałem! i dosyć; miałem w tem moje myśli — mój sposób widzenia rzeczy.
— Zrobiłeś jak chciałeś, a skończyło się jakem ja przepowiedział, rzekł djabeł z wiecznym śmiechem. Teraz czas, żeby się to twoje głupstwo przecie skończyło.
— Jakże się ono ma skończyć?
— Dość będzie gdy ją po prostu wypędzisz.
— Żebym ja! ja! wypędził żonę z domu! Oszalałeś — cóżby na to ludzie rzekli?
— Ludzie! W czas opatrzyłeś się, że ludzkie gadanie potrzebne ci jest do szczęścia.
— Ależ djable, to by było szkaradnie, wypędzić żonę.
— Jaką żonę?
— Przecież jest moją żoną.
— A tak! bo ja wam ślub dawałem!
Mistrz trochę był o tem zapomniał i uwikłany w życie pospolitych ludzi, przywykł się był uważać jak najprawdziwszym mężem.
Nastąpiła chwila milczenia, po której ozwał się Twardowski:
— W istocie jednak, nie jest ona tak złą jak się zdawać może tobie.
— Jest gorszą niż ty myślisz, odpowiedział szatan — widać tylko że ją jeszcze kochasz. Ha! żyj z nią jeśli chcesz jeszcze, kiedy ci się tak to życie podobało, lecz chcesz-li się o jej cnocie przekonać?
— Ona mnie zdradza! zdradza! ona by mnie śmiała zdradzić! innego by kochała! wrzasnął zapalczywie porywając się z miejsca i lecąc do szatana Twardowski. — To być nie może! to niepodobna!
A djabeł zimno, nie ruszając się z miejsca, odpowiedział.
— Tak jednakże jest. Ona cię zdradza!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.