Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

jak wicher poleciała. — Konie zdały się ziemi w biegu nie tykać; co kilka mil odmieniali je i po dość długiej podróży, ukazał młody człowiek mistrzowi nową karczmę, na rozdrożu stojącą.
— Oto tu jest mój ojciec! rzekł do Twardowskiego.
Stanęli, wyskoczył młodzieniec.
— Pójdę przodem, proszę waszmości za mną, proszę za mną. Wszedł do izby, mistrz za nim.
Zaledwie Twardowski próg przestąpił, drzwi się za nim zatrzasły, szum powstał wielki. Zdziwił się mistrz i szukał oczyma chorego napróżno. W tem z alkierza wysunął się znajomy szatan z cyrografem w ręku, uśmiechający się i wesoły.
— Co ty tu robisz? zawołał mistrz.
Szatan w milczeniu podsunął cyrograf i rzekł poważnie, powolnie, patetycznie:
— Ta karczma — Rzym się nazywa!
Twardowskiemu na te słowa w głowie się zakręciło, zaszumiało, splątało. Rzucił się naprzód do drzwi, drzwi były zaparte, okien strzegli djabli rojami, komin starym djabłem zatknięto umyślnie. Wszelkie ostrożności przedsięwzięto, niepodobna się było wymknąć. Nie stracił jednak Twardowski przytomności, i w tej chwili ujrzawszy w kołysce ledwie półroczne dziecię szynkarki, pochwycił je w mgnieniu oka na ręce i dopiero odetchnął.
— Ha! zawołał, sądziłeś psi synu, żeś już mnie złapał! Poczekasz ruski miesiąc. Nie możesz mnie porwać z tem dzieckiem, ono jest chrzczone i bez grzechu.
— Co? co? syknął szatan.
— Tak! porwać mnie z tem dzieckiem nie możesz — ani się nawet mnie dotknąć.
— Tożem głupi jak bydle, rzekł szatan, żem je tu zostawił! I uderzył się pięścią w czoło.
— No! o włos byłem zgubiony! szepnął Twardowski do siebie.
— Dziwny rozum i przytomność, rzekł szatan zmieniając ton i starając się przypochlebiać. Połóż-że je