Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

opóźnić, zwłaszcza że pod samym miasteczkiem lasy były, w których po nocy łatwo mógł zabłądzić.
Ze śniadaniem czekał go już gospodarz, odziany jak wczoraj, ale twarzy spokojniejszej. Mowy już o Zaborskich nie było wcale, zagadywał go tylko o księcia i co tam na dworze słychać było, ale Damazy, swoim zajęty, mało co wiedział. Gdy się śniadanie skończyło, wstał Butrym, dziękując a żegnając; powstał i Lubiszewski.
— Odmówiłem waćpanu wczoraj pożyczki i na ten cel, na który jej żądałeś, dziś też odmawiam — rzekł — ale mam nadzieję w rozumie waćpana, że od szalonej tej imprezy odstąpisz: więc żebyś, dopóki sobie miejsca nie wynajdziesz, treski nie miał, ofiaruję, co mogę. Oddasz mi, gdy będziesz mógł. Skryptu żadnego nie wezmę. Niech Bóg prowadzi!
To mówiąc wałeczek zawiniętego w papier złota wcisnął w rękę uradowanemu Damazemu i nim ten, zdziwiony, zebrał się na podziękowanie, ukłonił się, wyszedł i drzwi za sobą zamknął.
Dziękując Bogu za ten niespodziany zasiłek, pobiegł żwawo Damazy do stajni, gdzie koń nakarmiony stał już w kulbace i tylko popręgi trzeba było lepiej podciągnąć, aby był gotów do drogi. Dawszy stajennemu na piwo, bo mu i siano przytroczyli, i owsa w woreczek nasypali, siadł na konia Butrym z takim weselem w duszy, jakby już był nad księciem chorążym zwycięzcą.
Za wioskę się wybrawszy, u krzyża koniowi zwolnił kroku, bo chciał się przekonać, ile mu też pożyczył Lubiszewski. W ruloniku było sto czątych, jak oblał, suma tak niespodziewanie wielka, że Damazy chciał powrócić dla podziękowania, ale czasu nie miał. Pilno mu było okrutnie do Białej, aby z pomocą takiego grosza co najrychlej swoją ukochaną ratować. Był teraz najpewniejszy, że mając za co ręce zaczepić dopnie wszystkiego,

99