Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

botą, że rzuciwszy krosna poszła do sypialni swej i tam położyła się na kanapce.
Napadały ją takie chwile obezwładnienia, w których potrzebowała nieruchomie przesiedzieć, poleżeć, nie myśląc nic i nie robiąc.
Matka, ile razy się z córką powaśniła, chodziła niespokojna, przepatrując tym pilniej ruch jej każdy. Zaraz po odejściu Faustysi stara Zaborska wsunęła się do jej pokoju, przybliżyła do krosien, poczęła się rozpatrywać wszędzie. Oko jej, niespokojne, najmniejsze szczegóły mogące zdradzić usposobienie córki badało chciwie.
Na krosnach leżał porzucony kłębuszek włóczki, na którym już jej wiele nie było. Spod nici pokrzyżowanych wyglądały cztery różki papieru zapisanego. Zaborską uderzył charakter na nim nie znany.
Schwyciła kłębuszek i po cichu wyszła do swojego mieszkania, gdzie natychmiast włóczkę gorączkowo na inny papier przewijać zaczęła. Oczy jej, pożądliwe, już na papierku tym coś podejrzanego, coś strasznego odszukiwały. Ręce drżały z niecierpliwości. Na ostatek pozbyła się włóczki, rozwinęła papier.
Był to pierwszy liścik Damazego do Faustysi, oznajmiający jej o przybyciu, zawiadamiający, że się do niej dostać musi i że z Lunewilu dlatego tylko rzuciwszy wszystko przybiegł tu, aby ją wyrwać ze szpon chorążego.
Co prawda, Damazy w Lunewilu o losie Faustyny nie wiedział, tęsknica go stamtąd wypędziła, lecz teraz mu się wszystko w głowie poplątało.
Chociaż podpisu na kartce nie było, Zaborska łatwo się domyślić mogła, kto ją pisał. Trwoga ją ogarnęła niewypowiedziana i złość razem przeciw Damazemu i córce.

103