Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

a niegodziwą jestem, jeżeli dziś ten przeklęty Butrym w lochu nie będzie siedział!
Na wspomnienie Butryma krew uderzyła na twarz Faustynie; ale prosić za nim nadaremnie — na co by się było zdało?
Przedłużyło się więc jej milczenie uparte. Nie mogąc dobyć ani słowa z córki, Zaborska znowu rzucać się zaczęła, ręką w stół bić i odgrażać, nareszcie w łzy gniewu się rozpłynęła.
Płakała, ale był to płacz jędzy, która się czuje bezsilną.
— Jeszcze jej tu źle! Uciekać, uciekać, aby złapali i razem z tym łotrem do więzienia wtrącili, a mnie stąd wygnali! Otóż to przywiązanie do matki, co sobie dla niej od ust odejmowała, aby tę niewdzięcznicę wychować.
Faustyna ani się poruszała, ani odpowiadała.
Zaborska widząc w końcu, że nic z niej nie dobędzie, rzuciła na nią oczyma groźnymi — krzyknęła:
— Czekajże! — i wybiegła od córki.
Natychmiast posłała po Wolskiego, nie wahała się już wszystkiego mu wyjawić, list pokazać, byle ratował. A tym pewniejszą była, iż się gorąco weźmie, że od niejakiego czasu widziała go rozmiłowanym w Faustysi.
O tej porze dnia Wolskiego znaleźć w jego mieszkaniu trudno było. Niezmiernie czynny, choć nie miał dla siebie żadnego zatrudnienia wyznaczonego, mieszał się do wszystkiego. Pełno go było wszędzie, szczególniej tam, gdzie się nie spodziewano. Więzienia, kordegarda, kancelarie, izby czeladne, stajnie obiegał co dnia, wypatrując, co by mógł donieść, kogo oskarżyć. Niekiedy, jeżeli mu się winny mógł okupić sowicie, dawał się przebłagać — lecz tych, do których niechęć czuł, ścigał nieubłaganie.

105