Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Nic dla niego przyjemniejszym być nie mogło nad ten przypadek. Nie cierpiał Marcjana Butryma, właśnie za to, że książę go lubił i coraz mu się życzliwszym okazywał, dlatego że z psami i żywym zwierzem doskonale się obchodzić umiał.
Podłowczy musiał być zamieszany w sprawę brata, a Wolski nieochybnie spodziewał się, że jemu nadzór powierzą nad Zaborskimi, co da mu.możność zbliżenia się do Faustysi.
Stara jejmość lamentowała przed nim, ręce łamiąc i powtarzając ciągle:
— A ja nieszczęśliwa! — gdy Wolskiemu oczy się śmiały, tak był rad z tego zdarzenia.
Mógł z niego wielkie wyciągnąć korzyści. Minę tę jednak wesołą pokrył wyrazem surowym zaraz i odezwał się poważnie do Zaborskiej:
— Bądź jejmość o siebie spokojna — no i o córkę; nic się nie stanie, owszem, ponieważ doniosłaś sama, książę pan wynagrodzi. Ale ja muszę natychmiast iść z raportem, bo z tym ptaszkiem nie ma co — trzeba go złapać. Brat o nim wiedzieć powinien. Do księcia idę po rozkazy.
Zawinął się to powiedziawszy Wolski i od progu jeszcze powtórzył:
— Bądź jejmość spokojna! — i wprost ruszył do księcia.
Chorąży właśnie był w ważnej jakiejś konferencji z szambelanem Kaszycem; przerywać mu jej nie było sposobu. Musiał zrezygnowany Wolski czekać w antykamerze, a wiedział, że gdy się Kaszyc albo Matusewicz dostali do chorążego, konferencji z nimi końca nie było. Chorąży śmiertelnie się nudził sprawami publicznymi, jeżeli one nie tyczyły się bezpośrednio jego interesów familijnych i osoby; ale rad był odegrywać rolę statysty i słu-

107