Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

zbroję. Piękny chłop, choć już dobrze trzydziestkę przeszedł, Marcjan wyglądał świeżo, zdrowo, silnie, a z twarzy tak pięknie, że mu niejeden panicz mógł zazdrościć. Oczy rozumnie patrzyły; czoło miał piękne, usta wyrazu pełne, a choć służbę miał bardzo skromną i na dworze zajmował podrzędne stanowisko, zdawał się być do rozkazywania stworzonym.
Zapalony myśliwy — wielki miłośnik psów i koni — winien był temu, że mu książę chorąży dał podłowczego urząd u siebie, bo choć sam, ociężawszy, mniej już teraz polował, wyprawiał jednak często łowy wspaniałe i nie chciał, aby łowiectwo u niego zaniedbanym było.
Butrym bodaj też dla miłości lasów i łowów przyjął ten urząd, który mu niewiele przynosił, a przy księciu porywczym, dziwaku dumnym i okrutnym, niełatwy był do piastowania.
Lecz cóż miał robić Marcjan, gdy ich z małego dziedzictwa wyzuto i rąk nie było za co zaczepić? Starym obyczajem należało się pańskiej klamki trzymać.
Któż wie, właśnie może zapatrzony w ogień, zadumany Butrym rozważał: czy ta klamka, za którą chwycił, prowadziła do czego?
U nóg podłowczego leżący duży legawiec, który się przed ogniem wyciągał i drzemał, poglądał niekiedy w oczy panu i zasypiał znowu.
Nagle podniósł głowę, zwrócił ją ku drzwiom, nastawił uszy i zdawał się coś wietrzyć; a że podłowczy nie spodziewał się nikogo — zdziwiony, powoli głowę też ku drzwiom obrócił. Nagle zapukano do nich; Marcjan nie miał czasu się odezwać, gdy pies zaszczekał niespokojnie, drzwi się otworzyły i słusznego wzrostu mężczyzna, cały śniegiem obsypany, w kożuchu i czapce barankowej ukazał się w progu.

9