Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Brat mój był u mnie w przejeździe — rzekł — wyprawiłem go stąd, bo tu robić nie miał co. Więcej o nim nie wiem nic.
Wolski się uśmiechnął, książę zżymnął.
— Kłamiesz! — zawołał — gadaj prawdę! Wiesz, że ze mną żartów nie ma.
— Nie kłamię nigdy, mości książę — zawołał śmiało Butrym — jestem szlachcicem, słowo szlacheckie daję, że nie wiem, gdzie jest.
Chorąży splunął.
— Słowo szlacheckie! — zamruczał pogardliwie.
— Mów to waćpan, komu chcesz — wtrącił Wolski. — Któż by temu uwierzył, aby brat o bracie nie wiedział, gdy się w jednym miejscu znajdują?
Nie odpowiadając ani się nie obracając do Wolskiego, Marcjan począł mówić do chorążego:
— Wiedząc o tym, że brat mój tu służby nie znajdzie, a darmo by się bałamucił, powiedziałem mu, aby sobie jechał, za co się nawet pogniewał. Nie wiem o nim.
— Ale on tu jest i Zaborską liścikami obsyła — szydersko przerwał Wolski — a żebyś waćpan o tym nie wiedział!
— Nie wiem! — powtórzył Butrym.
Książę z gniewu mówić nie mógł.
— Pod wartę go wziąć! — zakrzyczał.
— Sawery!
Hajduk się ukazał.
— Mości książę — odezwał się Butrym dumnie — pod wartę ja sam pójdę.
Nie zważając na to chorąży krzyknął hajdukowi:
— Na kordegardę go i żeby bez mojego pozwolenia krokiem się nie ruszył!
Nie kłaniając się księciu, nie spojrzawszy na Wolskiego, Marcjan wyszedł krokiem powolnym.

110