Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski, wybiegłszy od chorążego, natychmiast swoją zwykłą zebrał komendę, aby się z nią puścić na miasto. Miał on pod swymi rozkazami ludzi różnego powołania, nie zregestrowanych, ściąganych z kątów różnych, od psów, od koni, z załogi, z czeladzi, ale były to łotry najsprawniejsze w świecie, zuchwałe, odważne, drapieżne, dla których nic świętego nie było. Ile razy gonić, ścigać, szukać kogo, wyszpiegować co, języka z kogo wyciągnąć było potrzeba, posługiwał się nimi. Rzadko jednak brał ich wielu, dobierał według upatrzenia tych, co mu się widzieli w każdym wypadku najzdolniejszymi — a tym razem niemal wszystkich poruszył. Domyślić się było łatwo, że sprawa pilna być musiała, gorąca i ważna.
Szybko się ta czereda zgromadziła w bramie zamkowej; Wolski przechodząc koło kordegardy i zobaczywszy tu aresztowanego Butryma odezwał się jeszcze do oficera, polecając mu pilność nad uwięzionym, aby za niego nie odpowiadał.
Na zamku wszystko to było niezrozumiałym; lecz nie po raz pierwszy Wolski wyprawiał podobne awantury — ruszano ramionami, gdy się oddalił.
Butrym, zapytany, nie chciał nic mówić.
W chwilę potern wszystkie zajazdy i domy żydowskie w rynku już były poosaczane. Ciury Wolskiego, ile razy ich wypuszczono, korzystali z bezkarności i dokazywali plądrując po alkierzach, spiżarniach, lochach i przywłaszczając sobie, co było pod ręką, bo nikt się skarżyć na nich nie śmiał. Spokojnych podróżnych zatrzymywano, domagając się od nich dowodów: skąd i dokąd jechali.
W zajeździe u Chai nie zapierano się, iż Butrymowie byli oba, ale wszyscy się ofiarowali przysięgać, że Damazy z rana stąd wyruszył i nie powrócił więcej. Do jednego tylko Froima nie dotarł Wolski, bo w nędznej tej cha-

112