Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski, gdy o tym doniesiono, starał się podszczuwać na podłowczego dowodząc znowu jego zuchwalstwa; książę milczeć mu kazał.
Tymczasem łosiów para pokaleczyła się rogami i padł jeden; kilka wilków uciekło.
Książę najwięcej tymi dniami mówił i myślał o polowaniu, które miał dla króla wyprawić, i szło mu o to, aby ono nie tylko króla w zdumienie wprawiło, ale żeby cały świat mówił o nim, a cudzoziemskie gazety pisały; chciał, aby ono było prawdziwie radziwiłłowskim, choćby krocie kosztować miało. Jak na złość, jeden ten Butrym umiał się nie tylko ze zwierzem złapanym obejść, karmić, nie dać mu uciec, poskramiać bez okaleczenia, ale on też łapał w dołach, w sieciach, w ostrokołach, zapadniach różne zwierzę takimi sposobami wymyślnymi, że mu nikt nie sprostał. Wabić umiał wszelkie stworzenie; skusić na żer najdziksze, śpiące niedźwiedzie brał prawie bez oporu. Jemu książę winien był, że miał już w zwierzyńcu taki zasób rozmaitych stworzeń, iż się on wydawał bajecznym, a Butrym w dodatku brał to na siebie, że na rozkaz księcia całą tę menażerię bez szwanku przeprowadzi pod Warszawę i polowanie urządzi, jakiego ludzie jeszcze nie widzieli.
Tymczasem uparł się pan Marcjan: ani się troszczyć o zwierzyniec.
— Posadzili mnie do kordegardy: niechże sobie głowy łamią, jak temu dać radę.
Wolski na pazury brał, aby znaleźć zastępcę na miejsce Butryma, obiecywał wielką gratyfikację, kilku się porwało przez łakomstwo na nią, ale nie umiało sobie rady dać w żaden sposób. Tajemnicą, przez którą po części tak się działo, było, że wszystek lud podwładny Butrymowi: psiarze, parobki, najpośledniejsza czeladź, której inni za boże stworzenia nie mieli, których bito, popychano,

115