Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

lżono bez litości, kochali wszyscy podłowczego, bo był dla nich ludzkim i sprawiedliwym, choć surowym. Starali się po swojemu pokazać, że zwierzyniec bez Butryma obejść się nie może. Płatano figle potajemnie.
Książę, któremu co dzień raportować musiano o stanie zwierzyńca, widząc, że zamiast co by się on miał pomnażać, w oczach mu niknął, wpadł w gniew nie do opisania. Nawet Wolskiemu się dostało. Wprawdzie do Butrymów miał okrutną złość za Faustysię, że chcieli mu ją wydrzeć, ale między ową perełką, jak ją nazywał, z której pieszczeniem musiał się książę ukrywać, a polowaniem, co miało go wsławić i dowieść jego potęgi — wybór był trudny.
Zresztą, nie było wcale dowiedzionym, że podłowczy do spisku należał, owszem, stanowczo się tego zapierał. Książę się zaczynał już namyślać, a po stracie łosia, którego musiano dorżnąć, jednego dnia zawołać kazał z kordegardy Butryma do siebie, i to bez narady z Wolskim, a nawet bez jego wiadomości. Hajdukowi Saweremu przykazał posyłając go z tym książę, aby podłowczy bez żadnej straży, sam, swobodnie przyszedł do niego.
Odebrawszy to polecenie Butrym się zawahał, chciał się podrożyć z sobą, ale hajduk, jak prawie wszyscy w zamku, nie cierpiący Wolskiego, namyślać mu się nie dał i szepnął:
— Idźcie, paneczku, idźcie, książę nie jest zły, coś mi się ochapia, że nie będziecie tego żałowali; tylko pośpieszcie, póki Wolski się nie znajdzie.
Marcjan poszedł. Chorąży czekał już na niego w fotelu siedząc i nabrzękłą nogę ręką sobie nacierając. Zobaczywszy go nastroił wąsa.
— A co? — rzekł — przyznasz mi się po rekolekcjach do konszachtów z bratem, hę?

116