Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, mości książę — odparł Butrym — nie mogę się do tego przyznać, czego nie popełniłem. Racz wasza książęca mość wierzyć szlacheckiemu słowu, że ja obowiązku pilnuję i w żadne się spiski przeciw panu, którego chleb jem, wdawać nie myślę: tak mi, Panie Boże, dopomóż i okrutna Męko Jego.
Książę popatrzył nań milczący.
— No, to dobrze — odparł — to dobrze. Za to, coś na kordegardzie siedział, niech ci kasjer zapłaci dwieście złotych — wracaj do swojego obowiązku. Rozumiesz, a jeśliby brat tu mi chciał jakie figle płatać...
— Brat mnie się na oczy nie pokaże — odparł Marcjan — bo wie, że ja księciu jestem wierny.
— Idźże mi zaraz do zwierzyńca — dodał chorąży. — Tam się straszny nieład wkradł; zobaczysz, co oni tam za historie porobili. Łosia najpiękniejszego dorżnąć było potrzeba, parę niedźwiedzi licho wzięło.
Książę się za głowę pochwycił.
— Idź, ratuj! a myśl o tym, że ja nie kontentuję się tym, co jest. Trzeba więcej! Na miłość Bożą, żebyśmy wstydu nie mieli, gdy przyjdzie wystąpić. Idź, zlituj się. Wszystkich leśników, łowczych, pobereźników wziąć w kontrybucję, lasy splądrować!
Butrym się skłonił.
— Niech jaśnie oświecony pan będzie spokojnym — ja głowę stawię, że się nie powstydzimy, bo i król sam, gdyby chciał, takiego sobie polowania nie sprawi.
Uśmiechnął się chorąży, wprawiony w humor lepszy.
— Rozumiesz acan — rzekł — powinno być po radziwiłłowsku! to dosyć powiedzieć. Znaczy, że musisz tak wystąpić, aby cię nikt nigdy nie zakasował. Nie mam ja mennicy ani kopalni, ale jak o honor idzie, o cześć domu, mosanie, ostatni tynf oddam, a do tego ostatniego daleko. Rozumiesz — powtórzył — po radziwiłłowsku!

117