Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec Remigi o tym wcale wiedzieć nie chciał, nie widywał się z nim nawet, przepędził go, ale patrzał przez szpary na litościwą pomoc braciszka Anioła, który wpuszczał o zmroku Butryma, a do dnia po pierwszej mszy świętej furtę mu otwierał.
Damazy czuł się tu bezpiecznym, najpierw że na klasztor nie bardzo się kto mógł ważyć napadać, po wtóre, że w najgorszym razie, gdyby u furty rumor usłyszał, mógł zawsze wysunąć się z masztami, zakopać gdzie w siano na wyżkach albo przez mur spuścić na pole.
Nie przypuszczał jednak, aby go tu wyszpiegować miano. Łaboda, ów z czerwonym nosem włóczęga, opój, który Wolskiemu służył, miał jakieś przeczucie, że reformaci mogli dawać schronienie Butrymowi. Naprowadziła go na to myśl, że dawniej Damazy, małym chłopakiem będąc, przy klasztorze jakiś czas przebywał, do mszy sługiwał i uczył się tam u jednego z księży, nim poszedł do szkoły. Zakradł się więc Łoboda wieczorem, dobrze wcale żebraka udając, pod furtę i zobaczył na swe oczy wchodzącego Damazego, którego poznał.
Od Froima zwykle dosyć późno wychodził Butrym, a do furty nie dzwoniąc, umówionym stukaniem znać dawał.
Wolski, uradowany, przez resztę dnia pary z ust nie puścił — chodził jak zwykle zaglądając po kątach. Dopiero o zmroku niepokój go ogarnął. Zbyt wcześnie do klasztoru nie chciał iść, aby na pewno ptaszka znaleźć w gnieździe i pośpiechem popłochu nie rzucić. Wołał go wziąć wpierwospy.
Dobrze już się na noc zaniosło, gdy ze swoimi ludźmi podszedł pod furtę klasztorną, już zamkniętą i zaryglowaną. Powagą książęcą wsparty, ważył się na takie wtargnięcie do reformatów i złamanie klauzury. Zdawało mu się, że księciu chorążemu wszystko wolno było.

120