Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Coś waćpan sfiksował? — rzekł do podchodzącego Wolskiego. — Czy acan wiesz, na co się narażasz, na klauzurę sług bożych napadając tak zuchwale?
— Z rozkazu księcia — przebąknął Wolski.
— Nieprawda! książę chorąży, benefaktor nasz i protektor, takiego gwałtu nakazać nie mógł. Czego waćpan chcesz?
— Tu się ktoś ukrywa.
— Kto? gdzie?
Wolski uczuł się skonfundowanym.
— Niejaki Butrym tu od kilku dni nocuje
— Jaki Butrym? — zapytał gwardian.
Brat Anioł podniósł ręce do góry.
— Gdzie? gdzie on ma być? — zapytał.
— Ano, w masztarni ponoś — zamruczał Łoboda.
Gwardian, z majestatem osoby duchownej i przełożonego, zmarszczony, groźny — rzekł do Wolskiego:
— Chodź, szukaj, trzęś — ale ty sam jeden, bo tej gawiedzi tu nie puszczę, idź, ale jeżeli mi go tu nie znajdziesz, pamiętaj, że ja skargę nie na księcia, ale na ciebie wniosę o pogwałcenie klauzury klasztornej.
Wpadłszy w taką łapkę, z której nie wiedział już, jak się salwować, Wolski z gniewem spojrzał na Łobodę. Gwardian i furtian tak zdawali się swojego pewni, a opój tak łatwo się mógł omylić: zawahał się. W tym gwardian go pochwycił sam za połę opończy.
— Chodź mi tu zaraz, chodź! Bracie Aniele, dawaj latarkę — niech patrzy, niech trzęsie, aby nas i klasztor nie spotwarzał. Chodź!
I ojciec Remigi pociągnął za sobą Wolskiego przykazując zamknąć furtę przed gawiedzią, która pozostała pod murem.
Milczący powlókł się Wolski.

122