Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się to zewnątrz działo, Damazy siedział na wyżkach w tej samej masztarni, tę tylko zachowawszy ostrożność na wszelki wypadek, iż dachówki wybrał w jednym miejscu, otwór sobie na zewnątrz przygotował i mógł się nim spuścić na zewnątrz murów klasztornych. Gdy Wolski wyszedł i furta się za nim zamknęła, Butrym najspokojniej do masztarni powrócił i w miejscu parobka, który śmiał się, rękawem twarz ocierając, spać się położył.
Brat Anioł, starowina, uśmiechnął się także i powtarzał w duchu:
„Teraz on tu już bezpieczny, drugi raz przyjść się nie ważą!“
Ojciec Remigi, chociaż skargą zagroził, był pewien, że go nazajutrz błagać będą o przebaczenie, i gotował się je dać wraz z ostrą naganą, co to jest nieposzanowanie schronienia sług bożych. Nie chcąc wchodzić w konflikt z sumieniem, ojciec Remigi nie zapytał nawet furtiana, czy Damazy się w klasztorze znajdował, nie uczynił mu żadnej wymówki i do celi powrócił.
Gdy Wolski zaszedł nareszcie, umęczony, do swojego mieszkania, w prawym skrzydle zamkowym, nie opodal od podłowczego, był tak zły, iż do krwi sobie poogryzał paznokcie. W ostatnich czasach tak mu się nie powodziło, że gotów był popełnić jakieś szaleństwo, aby wyjść z tego koła wysiłków nadaremnych. Książę nawet nie był dla niego takim jak dawniej; panna Faustyna go odpychała z pogardą, Butrym podłowczy niemal się z niego natrząsał, Damazy zaś zdawał się go swym zuchwalstwem wyzywać! Narażał się na pośmiewisko u ludzi.
Powagę swą i ufność dawną, jaką miał u księcia, potrzebował czymś podtrzymać. Nie wiodło mu się.
Wszechmocny ten faworyt, bez którego chorąży obejść się nie mógł, bo to był jedyny człowiek, anima damnata, który nigdy w niczym się na rozkaz nie zawa-

124