Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

taniu za białe rączki, które książę cmoktał z wielkim apetytem — kończyły się amory chorążego. Nie posuwał się dalej, powiadając, że Faustysia się przyswoi i pokocha go.
Obiecywał jej, że ją każę w złoto oprawić. Tymczasem zaś srodze ją nudził i obrzydzenie jej sprawiał. Pomimo charakteru gwałtownego chorąży miał w tej miłości, platonicznej jakiejś, pełnej atencji i delikatności, upodobanie dziwaczne, do uwierzenia trudne — lecz... rzeczywiste. Chorował na sielankę, on, który był do tragedii stworzonym. Rozkoszował się jakimś uczuciem idealnym, które go z czasem miało doprowadzić do szczytu szczęśliwości.
Śmiesznym to było, nieprawdopodobnym, i mało ludzi wiedziało, jak się książę ze swą niewolnicą obchodził. Wyobrażano sobie zupełnie co innego. Zaborska rada by była zbliżyć więcej księcia chorążego do córki, bo lękała się kaprysu i odtrącenia, lecz książę sam umyślnie odwlekał swą szczęśliwość, a Faustyna też trzymała księcia, o ile mogła, najdalej od siebie.
Wolski niejeden raz scen tych romansowych pode drzwiami był świadkiem, wiedział lepiej niż inni, jak książę był ze swą — „perełką“, ale pomimo to zazdrosnym był okrutnie, bo się w niej po swojemu kochał namiętnie.
Okna oświecone u Zaborskiej krew mu i teraz wzburzyły. Wpatrzył się w nie z gniewem i nie mógł wytrwać. Chociaż położył się już był spać, zerwał się znowu, odział na prędce i pod pozorem dozorowania, które mu dozwolonym a nawet nakazanym było, pobiegł pod mieszkanie Zaborskiej. Tu hajduk Sawery stał na straży; Wolski mu coś szepnął i odprawił go na wschody. Sam, z sercem bijącym, przysiadł u drzwi, tak aby przez otwór od klucza mógł coś zobaczyć — a przez drzwi podsłuchiwać łatwo było.

126