Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nudno tobie tu? hę?
Nie było odpowiedzi. Nagle Faustysia, jakby ją coś ubodło, oczy śliczne podniosła, wlepiła je w księcia — chwileczkę; ale dosyć było przelotnej tej chwili, aby go niemal do szaleństwa poruszyła. Chciał się dźwignąć z krzesła, lecz nogi, nie przygotowane zawczasu do nagłej posługi — odmówiły jej.
— Nudno perełce? — odezwał się książę ręce ogromne podnosząc i składając ponad stołem.
Faustynka spojrzała raz drugi.
— Pewno, że nudno — rzekła głosem harmonijnym, który w uchu starego brzmiał jak jakaś muzyka; — pewnie, że nudno, nie dlatego, żem sama, ale że tu tacy ludzie nachodzą z zalecaniem się.
Chorąży aż padł na poręcz.
— Co mówisz! ludzie nachodzą! jacy ludzie?
Za drzwiami zaszeleściła suknia matki.
— A tak, tak, mości książę — poczęła mówić Faustyna. — Książę ma nie bardzo wierne sługi. Ten Wolski to mi spokoju nie daje.
Oniemiał chorąży; chwila milczenia nastąpiła.
W gardle mu zaschło, schrypłym głosem, po chwili, zapytał:
— Ale czyżby on śmiał? możeż to być?
— O! i bardzo, i bardzo — dodała Faustyna. — Ja nigdy nie kłamię; niech książę wierzy.
— A to go na szubienicę, zdrajcę tego! — krzyknął chorąży — to go końmi rozszarpać na rozstajnych drogach, tego nicponia, który na mój skarb jedyny śmie godzić.
Wtem, przypomniawszy sobie matkę Faustyny, zakrzyknął chorąży:
— Zaborska!

129