Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaborska nadbiegła usłużna i wydobywszy rękę córki gwałtem ją księciu podała. Wyrwać już jej nie mogła Faustysia, bo starzec, choć chory, miał jeszcze w rękach siłę olbrzymią.
Chciwie podniósł do ust wyrywające mu się paluszki i całować je zaczął głośno. Mruczał przy tym.
— śliczności ty jakieś! jedwabie wy moje! atłasy! alabastry! wonie rajskie! perełko!
I rozczulonymi patrzał na nią oczyma. Dziewczęciu się na łzy i na śmiech razem zbierało.
Starzec drżał cały przejęty, twarz mu krwią nabiegała, piersi coraz ciężej oddychały.
Zaborska zwolna, cichymi krokami, ciągle dając znaki groźne córce, zaczęła się usuwać do swego pokoju, gdy książę rękę trzymaną puścił, za czoło się pochwycił i padł na poręcz kanapy.
Z przestrachem spojrzała nań Zaborska: lecz on natychmiast podniósł się twarz ocierając i wlepił znowu oczy w profil grecki dziewczęcia.
— Hm! — rzekł po namyśle — Wolski! Ja tam się jego dla acanny nie boję. Wie on, że tak wysoko sięgać mu — wara! Ale ten Butrym. Acanna znałaś tego Butryma? hę?
Faustysia żywo się zwróciła do chorążego.
— Dziećmi-śmy się znali jeszcze — rzekła — i potem.
Nachmurzył się chorąży.
— Kochał się? bestia jakaś! Specjałów mu się pańskich zachciewa — rzekł ponuro — ale niech ja go dostanę: dopiero go nauczę moresu.
Faustysia przelotnie zerknęła i szydersko się uśmiechnęła: szczęściem książę nie zrozumiał wyrazu jej twarzy.

131