Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo rozmiłowania, chorąży, zmożony wysiłkiem i długim czuwaniem — ziewnął tak przeraźliwie, szeroko, gwałtownie, iż Faustysia zadrżała. Był to dla niego samego znak spóźnionej pory i potrzeby spoczynku. Pochylił się ku siedzącej na mękach Faustysi, pogłaskał ją, usuwającą się od tych pieszczot, pod brodę — i przykładając palec do własnego nosa, zamruczał:
— Proszę tylko być grzeczną i w żadne konszachty się z nikim nie wdawać: ani z Butrymami, ani z tym łajdakiem Wolskim, który powinien stać z daleka, gdy przychodzi z interesem. Dobranoc, perełce, śliczności mojej, dobranoc!
Uszczęśliwiona tym, że ją żegnał i miał uwolnić od siebie, porwała się Faustynka z kanapki, dygnęła przed księciem, który jej od ust posłał całusa, zawinęła się, furknęła i znikła. Trzeba było wstać z kanapy; kolej więc przyszła na Zaborską pomóc księciu, ale w ten sposób, ażeby pomoc ta była zamaskowaną, a on sam mógł ją sobie wytłumaczyć poszanowaniem, nie zaś potrzebą i osłabieniem.
Nadeszła stara podając rękę chorążemu, który, drugą sparłszy się na stoliku, dźwignął się, wstał, wyprostował i zwolna począł, suwając nogami, ku drzwiom zmierzać. Tu na niego w korytarzu czekał hajduk Sawery, którego Wolski na nowo zainstalował u progu — podsłuchawszy tylko denuncjację Faustyny, która go w niezmierną złość wprawiła.
Nie chciał się tu księciu nastręczyć, ale poleciał, wyprzedzając go, do przedpokoju i tam usiadł czekając na powrót chorążego, aby wytłumaczenia się z zarzutu nie odkładać do jutra.
Gdy książę wchodząc zobaczył go, zmarszczył się i dał niecierpliwy znak, aby za nim szedł do gabinetu. Tu, ledwie usiadłszy w krześle, zawołał groźno:

132