Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ty mi, łotrze jakiś, do Zaborskiej myślisz koperczaki stroić? Dam ja ci!
— Do jakiej Zaborskiej? — zapytał Wolski naiwnie.
— Juści nie do starej! — krzyknął książę. — Ty, jakiś!
— A jam na młodą ani spojrzał nigdy, ani do niej nie zagadał, klnę się jaśnie oświeconemu panu. W głowach im się pomieszało.
— Ani mi się waż tam więcej chodzić! — zawołał książę. — Z daleka dozorować, ale od romansów wara!
— Nie śniło mi się o nich — odparł wzdychając Wolski — jest od rana do wieczora co robić — i bez tego. Ot i dziś...
— Cóżeś zrobił dziś?
— Biedy sobie napytałem — odezwał się Wolski. — Donieśli mi, Bóg raczy wiedzieć, prawdę czy fałsz, jakoby się ten niecnota Butrym u ojców reformatów ukrywał. Poszedłem, gdy zmierzchało, domagając się, aby mnie do klasztoru wpuszczono.
Książę słuchając podniósł głowę i usta otworzył, a brwi ściągnął. Nie lubił żadnego zajścia z duchowieństwem.
— Jak wpadł na mnie ojciec gwardian — mówił dalej Wolski — jak narobili wrzawy o gwałt, o napaść — strach. A ja, prawdziwie, żem ja tylko prosił najgrzeczniej, żadnego, najmniejszego nie dopuściwszy się despektu.
— No i cóż? wpuścili? — zapytał książę.
— A wpuścili.
— Znalazłeś go?
— Nie — rzekł Wolski upokorzony.
— Osioł! — skonkludował książę — osioł! Któż tak robi? gdzie głowa? Wiedziałeś, że tam był? Juści siedzieć wiecznie nie mógł; mogłeś zasiąść pod furtą i czekać, aż

133