Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

wynijdzie. Potrzeba ci było klasztor alarmować! hę? Narobią z tego wrzawy i powiedzą na mnie, że ja napastuję klasztory. Jeszcze tego brakło.
Mocno się nagniewał książę, plując, klnąc i pięść ukazując Wolskiemu.
— Otóż to takie sługi! — mówił. — Gdzie go poślesz, to ci kurtę skroi... tam (książę wskazał ku Zaborskim) umizgi, a na klasztor napaść. Ty byś powinien pójść w dyby i siedzieć o chlebie i wodzie! ty!
Wnet sobie przypomniał książę, iż zagrożony tą karą potrzebny mu był do pilnowania więźniów i do wielu innych spraw, których innemu powierzyć nie mógł — zamruczał niewyraźnie i począł się uspokajać. Wolski, choć miał postawę pokorną i udawał wylękłego, wcale nie czuł trwogi. Wiedział nadto dobrze, że książę, jak się nie mógł obejść bez Butryma, tak i bez niego nie potrafi.
— Żeby mi się ojciec Remigi nie naprzykrzał — odezwał się książę po namyśle — trzeba go ułagodzić. Posłałem mu już na święta faskę solonej łosiny i jałmużnę; trzeba, żebyś mu co zawiózł jeszcze, i — niech milczy, bo ja tych skarg nie lubię.
— Może by z którego folwarku masła i kilka baranów książę wysłać im kazał.
Książę kiwnął głową.
— A żeby mi o tym mowy nie było! — skonkludował.
Wolski, otrzymawszy znak, aby szedł precz, tym razem już wprost do swojej izby powrócił, obmyślając najlepszy sposób pomszczenia się nad Faustysią.
— Patrzajcie! jaka to żmija! — mówił do siebie. — Wprost ze skargą do księcia. No, zapłacisz ty mi za to!
Wolski mówił w gniewie, odgrażając się, lecz w istocie nie wiedział sam, jak tę pomstę wywrzeć na Zaborskich.

134