Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez Froima starego i Żydów, których opłacał po szynkach, wiedział, co się działo, a Wolskiego wysłańcy najczęściej tam siadywali i między sobą, podpiwszy, rozpowiadali, co i jak czynić mieli. Żadne ich słowo nie uszło mu. Obracał się więc niemal swobodnie, bo był ostrzeżony, a nieporadnych ludzi wcale się nie lękał. Zuchwalstwo Damazy posuwał do tego stopnia, że, rozmaicie się przebierając, to po żydowsku, to po dziadowsku, to po babsku, swobodnie kręcił się po miasteczku i z tymi, którzy na niego czyhali, rozmawiał.
Wiedział, że za pochwycenie go naznaczona była nagroda — i śmiał się. Na noc, tak jak wprzódy, chadzał do reformatów, tylko nie tą furtą główną, ale w murze umieszczonymi drzwiczkami, którymi ze stajen gnój wyrzucano. Te zwykle stały prawie cały rok zamknięte; ale Damazy klucz od nich dostał przez furtiana, a parobek wewnątrz znajdujący się, drąg co wieczór wyjmował. Po wysokiej kupie gnoju i śmiecia można było wejść tędy do środka, samemu nie będąc widzianym.
Przekonawszy się, że rada brata była dobra i że z ucieczką należało czekać, dopóki chorąży z Białej nie wyjedzie, Butrym przysposabiał tymczasem, co do niej było potrzeba. Nie szło to łatwo, ale też i nie pilnym było.
Damazy od dawna tak się wesołym nie czuł i ochoczym, tak pełnym nadziei. We dnie od strony wałów nie było żadnej straży i nikt tam nie chodził zimą. Butrym, korzystając z tego, w biały dzień, okutawszy się jakąś opończą, przechadzał się pod oknami Faustysi i tak długo się tam wałęsał, aż ona go postrzegła, a on mógł jej dać znak.
Szczęściem, matki nie było w mieszkaniu; Damazy podbiegł pod sam mur i rozmówił się z nią, zapowiadając, że w nocy przyjdzie z listem i po list, aby w ten sposób ciągle o sobie wiedzieć mogli.

137