Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski uwierzył temu czy nie, wargi zagryzł, głową potrząsł.
— Oj! moja jejmościuniu — rzekł — tak wy swoje interesa sprawiacie, że mi was żal. Niedobrze się to skończy. Jejmość córki nie trzymasz jak należy: nic nie wiesz. Żeby nie kłębuszek, tobyś nawet o Butrymie dotąd — ani be, ani me — nie wiedziała. No, a teraz to jejmość wiesz, że ten łotr po nocach się pod okna podkrada, a panna mu bileciki na sznurku spuszcza?
Zaborska z podskokiem się porwała z krzesła i krzyknęła:
— Kiedy? co?
— Dziś w nocy stróż o mało go nie schwycił.
— Nie może to być!
Zaborska chciała natychmiast biec do córki. Wolski ją wstrzymał.
— Miejże jejmość rozum, hałasu nie rób — cicho. Kto wie? Może się tym sposobem łotra tego pochwyci. Co pomoże, iż córkę wyłajesz? Ona się wszystkiego wyprze.
Zaborska płakała i narzekała.
— O Boże ty mój, Boże, za coś mnie takim dzieckiem obdarzył, przez które ja tylko cierpieć muszę! Szczęście jej samo w ręce lezie.
Łzy i narzekania na Wolskiego najmniejszego nie czyniły wrażenia; siedział gryząc paznokcie i dumając.
— Ale czyż to prawda? czy prawda? — wołała Zaborska.
— Kłamstwo nie może być, bo prosty człowiek takiej by rzeczy nie zmyślił.
Rozpaczała Zaborska. — A nuż książę się dowie?
— Ja mu tego nie powiem — odezwał się Wolski — ale jejmość pamiętaj, co ja dla niej czynię. Butryma te-

139