Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

go wezmę, żeby mnie nie wiem co kosztować miało, a jak się w moje ręce dostanie, żywym z nich nie wyjdzie! Jejmość ze mną powinnaś wiernie trzymać; książę i nie bardzo młody, i nie tak to zdrów. O to się postaramy, aby pannę wyposażył, ja w tym, ale ona niczyją potem nie będzie — tylko moją.
Słowo? — zapytał Wolski rękę wyciągając — albo, albo? Chcecie na to przysiąc — ja wszystko na siebie biorę, odganiać będę — a Faustysia za nikogo nie pójdzie, tylko za mnie. Słowo? — powtórzył Wolski.
Zaborska stała chwilę tylko, niby wahając się jeszcze, i obie ręce mu podała.
— Pamiętajcież! — dodał Wolski. — Czy ona mnie teraz kocha, czy nie kocha, ja się o to nie troszczę: po ślubie inaczej musi być. Głową nałożę — mówił dalej — a Butryma tego dostanę — tylu go ludzi widziało. Księcia namówię, że albo ciepłą ręką da, albo papier taki, co by go nikt naruszyć nie mógł. Beze mnie wy nie zrobicie nic, a ze mną szczęście przyjdzie. Ja też nie bez jakiego grosza; wioszczynę się kupi albo dobrą zastawę dostanie, już ja wiem, gdzie.
Uśmiechnął się pod wąsem Wolski. Zaborska mu jeszcze raz rękę podała. Wstał tedy.
— Pilnujcie lepiej córki — rzekł — z oka spuszczać nie można. Filut dziewczyna, jak się okazuje, a Butrym ptaszek, którego pustym strzałem nie odstraszysz — jemu tylko kula w serce poradzi. Póki żyw, poty my pokoju mieć nie będziemy.
Z tym Wolski pociągnął do księcia. Do charakterystyki człowieka należy dodać, że nie darmo przed Zaborską wspominał, iż wie, kędy dobrą zastawę napyta.
Był naówczas chorąży z bratem, księciem hetmanem „Rybeńko“, jeżeli nie w otwartej waśni, to na zimno. Obaj o siebie i znaczenie swe byli zazdrośni. Chorąży le-

140