Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

by wsuwał pismo, sam dalej ruszając. Obcy ludzie nawet twarzy jego nie widywali.
Po wyjściu Wolskiego stara Zaborska potrzebowała czasu, nim się uspokoiła i rozrachowała, jak się z córką ma obchodzić. Rada była ją ująć, przygłaskać, chwycić za serce, zyskać sobie; lecz od czasu jak się na zamek przeniosły, córka, niegdyś dla niej czuła i przywiązana, zupełnie zmieniła postępowanie. Stała się nieufną, zimną, a niekiedy zuchwale prawie oporną.
Niczym jej przygłaskać nie było można.
Odstrychnęły się tak zupełnie od siebie, że w domu jedna na drugą nieufnie, jak na nieprzyjaciółkę patrzała. Czując się w duszy winną, matka gotową była dla córki do pobłażania i ustępstw, lecz Faustysia niczym się nie dawała przejednać.
Wyrywały się jej czasami z oburzeniem te straszne słowa:
— Własna matka mnie sprzedała.
Gdy w nocy, list spuszczając na sznurku, Faustysia dostrzegła nadbiegającego stróża, przelękła się bardzo i była prawie pewną, że zostanie oskarżoną, że nazajutrz badać ją będą i męczyć. Spaliwszy list po przeczytaniu, czekała tylko z silnym postanowieniem nieprzyznawania się do niczego.
„Pan Bóg mi to kłamstwo przebaczy“ — mówiła w duchu.
Po matce jednak z rana nie postrzegła nic i dopiero przyjście Wolskiego nowy niepokój obudziło.
Siadła do swoich krosien, pomodliwszy się — czekając, co ją spotka.
Przez wąski korytarzyk dochodziły ją głosy rozmowy matki z faworytem księcia, lecz słów dosłyszeć nie mogła, a podsłuchiwanie, które matka praktykowała, miała w obrzydzeniu.

143