Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgasiwszy światło nie kładła się długo, coraz do okna podchodząc a wypatrując, co się ze stróżami działo. Obaj oni chodzili, stawali i nie opuszczali stanowiska.
Zmiarkowała, że Damazy po wczorajszym wypadku tak prędko znowu się ukazać nie mógł, ale tak w niego, jego męstwo i przebiegłość ufała, że nieco później — zdawało się jej możliwym podkradnięcie się pod okno. Jak? — — nie wiedziała — ale on mógł znaleźć na to sposób.
Tymczasem Wolski, zniecierpliwiony tym, iż mu się pochwycić Butryma nie udawało, nie ufając ani Łobodzie, ani innym użytym do szpiegowania go, wpadł na myśl użycia na ten cel największego łotra, jakiego lochy pod zamkiem od roku w sobie mieściły.
Był to sławny zbój i złodziej, Sępikiem zwany, który dawniej na granicy węgierskiej z innymi opryszkami dokazywał, potem w lasach pod Warszawą rozbijał; ścigany nareszcie, zbiegł do puszczy nadbużnych, a tu go istnym trafem radziwiłłowscy leśnicy, śpiącego w chacie, pochwycili. Sępik ten i na podróżnych po gościńcach napadał, i na karczmy samotne, i na dwory. Odważnym był aż do zapamiętałości, dawniej jak żubr silnym; ale że go dwa razy na męki brano, aby wydał, gdzie miał skarby, i stawy mu powyciągano, stracił przez to moc i przebiegłość mu tylko została.
Słynął on z tego, że się przebrany nieraz kręcił tam, gdzie go szukano, że wszystko, co chciał dojść, dopatrzeć i wywąchać umiał. Nie było człowieka nad niego do cierpliwego, długiego śledzenia każdego kroku. Wolski, jako złamanego mękami i więzieniem, nie uważał go już za niebezpiecznego, do lasu mu znowu zbiec było trudno. Gdyby mu przebaczono, mógł dobrze usłużyć.
Wprawdzie książę, gdy go schwytano, poprzysiągł, że zdechnie i zgnije w więzieniu, i trzymano go o chlebie

146