Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

i wodzie w najgorszej kaźni; ale chorążemu Wolski mógł wmówić, co chciał, a Sępik mu był teraz potrzebnym.
Naprzód jednak chciał z nim się rozmówić Wolski — i z południa klucznika wziął, aby go po więzieniach prowadził. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, gdyż nadzór nad nimi do niego należał, i każdego tygodnia, co najmniej raz Wolski musiał obejść wszystkie lochy, całe zamkowe podziemia, aby księciu donieść, co się tam w nich działo.
Znaczniejsza część zamku była na sklepionych tych dawnych izbicach zbudowaną, przeznaczonych od razu na więzienia i składy. Pod bramą i wieżą, pod skrzydłami, nawet pod samym korpusem zamku znajdowały się piwnice, lochy win i izby więzienne. Z tych jedne okna u góry i trochę światła miały, inne były całkiem ciemne, zaduszne i dla tych przeznaczone, którzy już na świat wyjść nie mieli. Nigdy te podziemia tak, jak za chorążego, przepełnione nie były. Siedzieli w nich i tacy, których winy ludzie nie pamiętali, którzy, ledwie żywi, dogorywali bez przytomności, nie mając siły podnieść się ze zgniłej garści słomy, na której leżeli.
Im dłużej tu kto przesiedział, tym mniej mógł mieć nadziei oswobodzenia. Nie było prawie przykładu, aby surowy aż do okrucieństwa chorąży kogokolwiek uwolnić kazał. Nieraz, tak jak za Lotaryńczykiem, wstawiali się do niego możni panowie, prosiły kobiety: naówczas zacinał się uparciej jeszcze i los więźnia tylko się tym pogarszał.
Trzeba było jak klucznicy i Wolski obeznanymi być z tymi korytarzami ciemnymi, wschodkami wiodącymi do drugiej kondygnacji, przejściami i szyjami wąskimi, aby się tu pokierować — i nie zbłądzić; trzeba też było jak oni mieć zahartowane serce, by przejść te lochy nie doznawszy boleści okrutnej.

147