Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi się wysunęli, rozpatrzył się po podwórzu i prowadził brata pod ścianami, miękki śnieg wybierając, aby kroków ich nie posłyszano, choć szum wiatru ostrożność tę czynił zbyteczną. Tak samo weszli w bramę ciemną i przebyli ją szczęśliwie, nie spotka wszy nikogo — mijając drzwi kordegardy, nieszczelnie przymknięte, przez które z wnętrza świeciło.
Podłowczy odetchnął dopiero swobodniej, gdy się sami jedni na pustej drodze wiodącej mimo Akademii ujrzeli.
Rozmowa byłaby się pewnie poczęła zaraz, lecz dla wichru, choć szli pod ręce się wziąwszy, jeden by drugiego nie słyszał.
W miasteczku takie pustki były jak na drodze do zamku, a zajazd Chai, choć się w nim świeciło, zamknięty już był i dobijać się doń musieli.
Wierny ów Pawluczek Damazego, nie spodziewając się z powrotem tak rychło swego pana, siedział za stołem w szynkowni przy kwarcie grzanego piwa i zrazu stukanie do wrót na wicher składał. Musiał podłowczy do okna szturm przypuścić, dopiero im otworzono.
Chociaż w izdebce, w której gość miał nocować, w piecu już Żyd napalił — zimno tu jeszcze było, a mimo okien i okiennic drobny śnieżek się wciskał szparami.
Dwaj bracia jednak, a szczególniej podłowczy, wolał tę mizerną izbę w karczmie niż swój kąt zaciszny na zamku.
Chaja im miodu przyniosła, stół z kąta bliżej ku piecowi przysunięto, obaj zwierzchnich sukni nie zrzucali. Siedli obok siebie w oczy sobie patrząc.
— Jak Boga kocham! — rzekł Damazy — tyś prawie odmłodniał, tak dobrze wyglądasz.
Uśmiechnął się Marcjan.

13