Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Wśród tej ciszy — spoza drzwi słychać było to brzęk kajdan, to jęki i złorzeczenia, to głosy, na które w języku nazwy nie ma.
Dziwne to, ale prawdziwe jest zjawisko, że oprawcy i kaci, zmuszeni słuchać krzyków i patrzeć na męczarnie, zamiast czuć litość wpadają w rodzaj wściekłości i mordują z większą jeszcze zaciętością.
Uczucie to jakiegoś szału i rozdrażnienia opanowywało Wolskiego, ile razy wchodził do więzień, a chód jego, budząc z odrętwienia zamkniętych w nich, wywoływał narzekania i jęki. Była to katowska dusza, bo i uparte milczenie zarówno go niecierpliwiło i złościło, i stękanie a narzekania. Ile razy tu wchodził, doznawał jakiegoś pragnienia do znęcania się, do męczenia, i z tym uczuciem rozgorączkowany stąd wychodził.
Tym razem jednak tak był zajęty Sępikiem, że na odgłosy dochodzące go od komór zajętych nie zważał. Siedzieli tam i tacy zrozpaczeni, którzy posłyszawszy kroki głos podnosili, wołali, hałasowali, chcąc się przypomnieć, bo sądzili, że o nich zapomniano.
Do lochu, w którym siedział Sępik, iść było potrzeba długo, znajdował się bowiem pod głównym korpusem w drugiej kondygnacji. Sępik był przeznaczony wyrokiem chorążego, na który zresztą zasłużył, aby tam zdechł i zgnił. Więzienie też jakby na ten cel było stworzone. Z bliskiego stawu podchodziła do niego woda zaskórna, mury całe były nią przesiąkłe, okryte pleśnią i grzybami. Gniła słoma, którą tu rzadko odmieniano, padała się odzież, ranami okrywało ciało.
Ale człowiek rzucony w tę studnię, której powietrze dusiło przychodzącego, miał żelazną naturę stworzeń zahartowanych, które wszystko znosić mogą.
Gdy klucznik, otworzywszy drzwi, podszedł przodem z latarką i podniósł ją do góry, Wolskiemu przedstawił się

148