Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

obraz, który mógł jego okrucieństwo nasycić. Sępik — średniego wzrostu człek, grubych kości, stary już, z posiwiałą głową i brodą, w której rudych włosów pasma widać było jeszcze — leżał na sczerniałej i starej słomie otulony podartą w łachmany siermięgą; bosych nóg i rąk części widoczne pokryte miał całe gęstym włosem, który ciało może bronił od ran. Twarz okrągła, blada, zsiniała, z oczyma mocno wystającymi, nosem spłaszczonym i szerokimi ustami, miała wyraz dziki, ale przytępiony męczarnią. Obojętnie patrzał i zdawał się w początku nie rozumieć, czego od niego chcieli przybyli. Wodził oczyma po stróżu i Wolskim jak zwierz schwycony w jamie.
— A co? dobrze ci? — rzekł do niego Wolski, ale odpowiedzi nie otrzymał.
Nie ruszał się nawet z miejsca Sępik. Klucznik go nadaremnie nogą potrącił. Zbliżył się mimo odrazy Wolski ku niemu.
— Książę cię na śmierć tu gniłą dekretował — rzekł — ale ja bym potrafił może wydostać cię stąd, gdybyś zamiast rozbijać chciał panu służyć wiernie.
Sępik zdawał się wyrazy te rozumieć, zatrząsł się i rękami pokazał na nogi ze stawów powyciągane i bezsilne.
— Mówże — mruknął klucznik.
— Zapomniałem mówić — schrypłym głosem wykrztusił więzień.
Wolski pilno mu się przypatrywał, jakby chciał dojść, czy co z niego być może.
— No i cóż? — spytał Wolski — chciałbyś księciu służyć?
Usta Sępika się skrzywiły.
— Na co ja komu zdam się! — zamruczał.
— To już nie twoja rzecz, do czego by cię użyto — mówił Wolski — ino czy wiernie służyć byś przyrzekł?

149