Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

w nim siłę ukazywały. Wolski postrzegł to zaraz wchodząc.
— A co? — zapytał.
— Lepiej mi — rzekł zbój. — Jeszcze jaki tydzień, a będzie dobrze.
— Chcesz księciu służyć wiernie?
— Czemu nie! — kłaniając się odparł Sępik. — Sam ja już nie dokazałbym nic; do lasu nie pójdę, bobym tam rychło zdechł; jakby służba nie była ciężka...
Wskazał faworyt klucznikowi, aby precz szedł za drzwi, i zbliżył się do Sępika.
— Rąk ja twoich nie potrzebuję — rzekł — ale głowy. W mieście się różni ludzie ukrywają, których trzeba wyśledzić, odszukać, połapać. Do tego ty powinieneś być zdatny.
— Abym się trochę obył tu — odparł Sępik. — Trzeba mnie puścić wolno, pójdę po ludziach, za język ja umiem ciągnąć, a bylem wiedział, kogo — i z mysiej dziury wydobędę.
— Ano! pamiętaj — dodał Wolski — chceszli być cały a mieć chleb na starość — przysiąż służyć wiernie.
Sępik się w piersi uderzył.
Stracił on był już wszelką nadzieję widzenia świata bożego i wydobycia się na wolność; gdy ta zaświtała, gotów był na wszystko, byle go puszczono. Dał bowiem sobie na mękach powyciągać nogi i ręce ze stawów nie zdradziwszy się, gdzie swe łupy schował. Miał je zakopane w lesie i teraz myślał, że gdy się wydobędzie z lochu, potrafi skarb swój odzyskać i z nim umknąć kędy ku Węgrom, bo tam miał dawnych znajomych i towarzyszów.
Gotów był obiecywać, co chciano, i starać się usłużyć — myśląc o zupełnym kiedyś wyzwoleniu. Nadzieja ta wlewała w niego siłę.

151