istotnie do szału posunięte, Augusta III do myśliwskiej zabawy, aby zrozumieć, jaką to królowi radość sprawiało.
Wiadomym było wszystkim, że w niedostatku zwierzyny król pod altaną saskiego pałacu nocami padłe konie rzucać kazał i do psów zbiegających się do padliny strzelał — byle mieć przyjemność strzelania. Wiedział chorąży, sam niegdyś zapalony myśliwy, a i teraz nie obojętny dla łowów, jaką rozkosz królowi sprawi i jaką sobie wdzięczność pozyszcze.
Na tych łowach, choć ociężały i niezbyt zdrów, sam on gospodarzem być musiał i do Warszawy koniecznie jechać postanowił.
Butrym czekał tylko oznaczenia pewnego terminu, aby ostateczne przygotowania uczynić i drugiego dnia po wyjeździe księcia być we wszystko zaopatrzonym, czego wymagało porwanie z zamku Faustyny.
Wolski, który choć nie pełnił tych obowiązków, ale łowczego pańskiego tytuł nosił, zdawało się, że panu, równie jak Marcjan Butrym, towarzyszyć będzie w podróży.
Na podłowczego padł niesłychany ciężar i odpowiedzialność za przewiezienie tego mnóstwa zwierza żywcem do Warszawy, opatrzenia i opasania placu, komenderowania tą osobliwszą wyprawą, do której same konie i furmanki na seciny się liczyły.
Żadna stajnia, nawet Radziwiłłowska, nie byłaby starczyła na przewiezienie sieci, klatek, zwierza, koni, strzelb i wszelkich przyborów. Wzięto więc zawczasu w kontrybucję wszystką uprząż włościańską z Bialszczyzny i okolicy, wszystkie sanie, płozy i gryndże, jakie się gdzie na wyżkach znalazły.
Sanna trzymała, ale prorokowano — już po ostrych mrozach mającą ze zmianą księżyca nastąpić odwilż; potrzeba więc było na wypadek wszelki mieć i koła przysposobione.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
155