Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.



Tak jak ludzie przepowiadali, około świąt Bożego Narodzenia, gdy po surowej w początkach zimie spodziewano się większych jeszcze mrozów i śniegów, nagle wszechmocny pan wiatr obrócił się jakoś ku południowi, powiał jakby na drwiny i jednego ranka śnieg się zsiadać zaczął i ze strzech kapało.
Ludziom ten kaprys wcale nie był pożądanym, a jeśli komu, to najmniej księciu chorążemu, który, patrząc przez okno na zaczynające czernieć w dziedzińcu ścieżki, burczał i zżymał się okrutnie. Pytał każdego przechodzącego: — Co to? odwilż?
Domyślano się, że księciu jegomości nie była ona na rękę, więc dysymulowano:
— Żeby tak bardzo tajało — mruczał Wolski — tego powiedzieć nie można, trochę tylko zelżał mróz i śnieg się zbija. Jak zmarznie, potem będzie lepiej trzymał.
Tymczasem marznąć nie myślało wcale, a z dachów kapało coraz to lepiej.
A właśnie gdy się na tę nieszczęśliwą odwilż zebrało, jednego dnia chorąży z Warszawy otrzymał umyślnym listy donoszące, że inwestytura królewicza Karola na Księstwo Kurlandzkie w Warszawie odbywać się miała w początku roku.
Przy okazji tego zjazdu chorąży miał się przed królem popisać wydając dlań owo sławne polowanie Radzi-