Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

myśl, jak niedźwiedzie, których około dwudziestu transportować miano, dojadą, jak łosie, jak wilcy?
— Żeby to do licha nie pochudło jeszcze w drodze — mruczał — bo zwierz i tak w niewoli zawsze chudnie; wstyd będzie gnać przed królem skórę i kości.
I jak gdyby sprawa ta istotnie o życiu i czci stanowić miała, książę się nękał, pocił, turbował.
Przyszła na stół kwyestia kosztów, a książę skąpy był, nierad dawał, lękał się, aby go nie okradano; z drugiej zaś strony dla marnego grosza nie chciał zepsuć tego wystąpienia.
Cały więc ranek Wolskim się, jako zaufanym, posługiwał, radząc się, komu co powierzyć ma, komu zdać nadzór i kontrolę. Podejrzliwość była w jego charakterze. Tym razem jednak przemagała chęć popisania się i o pieniądze mniej dbać postanowił.
Mówił sobie, że o honor domu Radziwiłłowskiego chodziło. Z Nieświeża wiedział już, bo miał tam także swych sług i donosicieli, że książę hetman się również do Warszawy na inwestyturę wybierał i miał być świadkiem jego tryumfu. Chciał potęgi swej okazem i brata też zaćmić, który się na nic podobnego nie kusił.
Wszystko to wzmagało gorączkę — tak że dnia tego chorąży o Faustysi zupełnie zapomniał i gdy nad wieczór o niej napomknął Wolski rozkazów żądając — jak osłupiały milczał chwilę.
Żal mu było na kilka tygodni „perełkę“ opuścić i wyrzec się tych słodkich godzin marzeń, które przy niej spędzał.
— Ja tu, proszę jaśnie oświeconego księcia — rzekł Wolski — gorszą podobno sprawę mieć będę z tymi babami niż Butrym z niedźwiedziami.
— Pilnuj mi ich jak oka w głowie — postawić straże, żeby się tam żywa dusza nie wcisnęła — odezwał się

166