nowiu, przeciągnie się. Zwierza pędzić nie ma sposobu, choćby droga była ludźmi i sieciami osławiona, a tu pod niejedną klatkę taką, teraz, na błoto, i dwanaście koni będzie mało.
— Koni było dosyć, ale na wszelki wypadek jeszcze sto furmanek do wieczora ekonomowie dostarczyć muszą — rzekł Butrym — jutro rano, w imię boże — w drogę.
„Tego by nikt inny nie tylko nie dokazał, ale nawet nie zinwentował — mówił w duchu książę. — Stupendum będzie dla Warszawy! Popamiętają długo.“
Napawając się widokiem tych przygotowań, tego ludu, zwierza, koni, szeroko rozłożonego obozowiska — książę postał długo, objechał dokoła i dosyć uspokojony powrócił.
Kilka dni jeszcze pozostało do wyjazdu samego księcia do Warszawy, ale przygotowań też dosyć do podróży. Humor chorążego, dzięki nadziejom popisania się przed królem i zjednania aplauzu ludzi co najdostojniejszych w Rzeczypospolitej, którzy na inwestyturę zjechać się mieli, rozjaśnił go nieco.
Księżna też, która sama tu pozostać miała i trochę odetchnąć, bo przy mężu, w ciągłej obawie i niemal niewoli, chwili swobodnej nie miała nigdy — weselsza, patrzyła na przygotowania.
Nie napierała się wcale, by towarzyszyć mężowi, choć uroczystości dworskie z okazji inwestytury, teatra i śpiewacy, którzy królowi z Drezna towarzyszyli, ciekawość obudzać mogli. Wolała wszystkiego tego nie widzieć, niż narażać się na ceremoniał uciążliwy, który by jej, księżnie chorążynie, był narzucony.
Zaborskie w ciągu tych dni trochę zaniedbane zostały, a Faustysia, może z tego powodu, może mając nadzieję jakąś rychłego wyswobodzenia — nieco była weselszą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.
169