Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

a coś mówiło mu, że Lubiszewski, gdy do niego przybędą, przytułku im nie odmówi.
Wiedział Butrym, że go w mieście szpiegowano, że Sępik się o niego dopytywał, lecz lekceważąc to sobie może do zbytku.
Przed wyjazdem księcia, chcąc uśpić czujność, Damazy parę dni przesiedział u leśnika w puszczy, którego znał dawniej, a ten wydać go nie mógł.
Pragnął bardzo pożegnać brata, bo choć ufał, że nic mu się nie stanie, nadto ważył, aby i obawy pewnej o los swój nie miał; lecz do Marcjana dostać się teraz trudno było i niebezpiecznie. Postanowił więc, że gdy obóz ruszy spod Białej i będzie od niej o jaką milę, dopędzi go konno i jeszcze raz brata uściśnie.
Tak się też stało. Według rozkazu chorążego, mimo odwilży i błota, nazajutrz wyruszono. W tej chwili dopiero, gdy przyszło klatki na wozy kłaść, konie popłoszone zaprzęgać i z miejsca się ruszać, a do każdego prawie wozu dobierać coraz więcej szkap — największe stało się zamieszanie, wszystkie na jaw wyszły trudności.
Podłowczy klął dolę swoją, ale nie czas się było cofać i zrzekać jej. Rozkazy księcia spełnione być musiały. Co chwila nowe jakieś nieszczęście oznajmiano. Tam wóz się wywrócił, klatka padła i rozleciała się, to kilka wilków uciekło; trzeba było gnać, szczwać i chwytać, ale miał i takich ludzi podłowczy, co spłoszone zwierzęta gołymi rękami brali.
Jeden z niedźwiedzi, tak samo się uwolniwszy z rozłamanej kleci, na dwóch łapach wystąpiwszy, chłopa, który mu z kijem drogę zaszedł, tak uścisnął, że go trupem położył. Ale życie ludzkie nie zaważyło wiele w tym rachunku. Padł jeden ofiarą, podrapał niedźwiedź kilku: w końcu go obalono, skrępowano, do klatki na powrót zapędzając.

171