Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten bestia Wolski — odezwał się książę — prawda, że on mi w innych rzeczach, psia wiara, wiernie służy, ale ja mu nie dowierzam w tej jednej.
— I masz książę wielką słuszność! — odezwała się żywo Faustysia, trochę się zwracając do księcia.
— Widzisz acani? ha? widzisz — począł bardzo gorąco chorąży — ona ma rozum, prawdę mówi. Na świecie nikomu ufać nie można! Jemu czasem źle z oczów patrzy!
— Mości książę — przerwała, w obronie stając, Zaborska — on by za księcia życie dał.
Chorąży ręką machnął.
— Kasę bym mu może powierzył — rzekł — ale tych śliczności, tego mojego skarbu, ho! ho!
Zadumał się ponuro stary, tak że biała rączka, którą trzymał, wyśliznęła mu się i schowała.
— Książę pan nasz przecie nie zabawi długo? — dodała Zaborska.
— A kto to wiedzieć może? — westchnął chorąży. — Człowiek wie, kiedy jedzie, ale kiedy powróci? Nuż król powie: Zostań? albo materiae status przypadną takie, że bez nas się tam, senatorów, w consilium najjaśniejszego pana nie obejdzie? Boję się i tego jakiegoś Butryma, którego tropią, tropią, a nie mogą wziąć; lękam się Wolskiego; i kto wie — kogo?
— Mości książę a panie — odezwała się Zaborska — ależ ja tu od czego? Noc i dzień, jak psiak u progu będę stać, a dziewczyna też, mój Boże, tak stateczna, że drugiej takiej na świecie nie znaleźć.
— Tak, a ja strzelbie, koniowi i niewieście nie wierzę nigdy. To moje principium — rzekł chorąży — niewzruszone. Mów sobie, co chcesz, ja i Wolskiemu nie ufam.
Faustyna, uparta, powtórzyła:
— Książę zna ludzi i ma słuszność!

175