Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powinnaś się cieszyć — krzyknął — bo lepszego dokumentu mojej miłości mieć nie możesz nad ten. Zatęskniłbym się śmiertelnie — a tu zostawiać nie mogę.
Zaborska miała już czas przyjść nieco do siebie i, znalazłszy pewnie w tym rozkazie księcia dobre strony, poddawała się wyrokowi, Faustysia zaś płakała i łkała tak, że w końcu, ze łzami tymi i rozpaczą, wyrwała się gwałtem matce i — uciekła.
Książę pozostał na kanapie.
— Już tu nie macie co gadać ani mi się oponować. Jutro w drogę. Natychmiast wracam, dysponuję i bryka wasza iść będzie za garderobą. O godzinie dziewiątej się wyrusza. Ponieważ księżna zapewne asystować będzie wsiadaniu mojemu, wcześniej już w bryce macie siedzieć, firanki skórzane nieco zasunąwszy. Podaj mi rękę!
Zaborska zbliżyła się żywo. Niespokojny chorąży na głos zawołał hajduka.
Ogromne chłopisko wbiegło chwytając księcia pod ramię i odwrotny pochód do gabinetu rozpoczął się żywszym krokiem. Pilno było księciu wydać dyspozycje stosowne.
Wolski siedział właśnie w antykamerze.
— Słuchaj — rzekł, przywoławszy go, książę — diabeł nie śpi. Niechaj Faustysia z matką jedzie za mną.
Osłupiał usłyszawszy to faworyt; ale nim się miał czas odezwać, chorąży mu usta zamknął:
— Milczeć mi! postanowiono. Bryka, koni cztery pójdzie za furgonem z garderobą. Woźnicę dobrać dobrego, starego, pacholika albo kuchtę, aby na wypadek uwarzyć im mógł co w Warszawie, gdyby je daleko umieścić przyszło.
Odetchnął książę ciężko. Wolski sam nie wiedział, co mówić. Rachował on na niebytność księcia, aby się zbliżyć do Faustysi; wszystkie jego kombinacje i rachuby

177