Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

na było żyć i lepszych czasów czekać. Brat starej, Lubiszewski, przecie wioskę ma, bezdzietny i kiedyś jej ze sobą na tamten świat nie zabierze. Niechby były cierpliwość miały.
— Sknera przebrzydły! — w stół stukając przebąknął Damazy.
— Zaborskiej się czekać sprzykrzyło — mówił podłowczy. — Było to przed trzecim księcia mariażem z wojewodzianką czernihowską, Miączyńską. Stary książę za kobietami tęsknił; na polowania jeżdżąc, po chatach chłopskich, mówili, upatrywał, czy mu co w oko nie wpadnie. Zaborska sobie naumyślnie dobrała taką chwilę, aby o miejsce we dworze księcia prosić.
— Szatan, nie baba! — łamiąc ręce krzyknął Damazy, któremu oczy się paliły.
— Zobaczył chorąży Faustysię — dodał podłowczy — no i nazajutrz na zamek się im do bielizny sprowadzić kazał. Od tego czasu — ho! ho! do Zaborskiej nie przystępuj! ani jej poznać! U księcia w łaskach, Faustynkę prezentami obrzuca, a ludzie Bóg wie co plotą.
— Nie! nie! nie może to być — oburzył się Damazy. — Ona! Faustynka, a! nie!
Wstał ze stołka, chwytając się za włosy. Podłowczy za rękę go ujął.
— I ja dziewczyny nie posądzam — rzekł — poczciwą była i hardą. Nie wierzę, aby się miała tak zmienić, ale pozory wszelkie są! Choć książę wkrótce potem z Miączyńską się ożeni), choć niby do niej się przywiązał, Zaborska z córką z łask nie wypadły. Faustynka się tak stroi jak żadna, matka tak przewodzi tu, że, dosyć powiedzieć, Wolski ten, pierwsze oko w głowie u chorążego, a jej się boi. Dzieje się im jak u Pana Boga za piecem.
— Nie może to być! — rozpaczliwie powtórzył Damazy.

16