Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

zburzone zostały. Nie mógł pojąć, skąd tak nagłe postanowienie wynikło. Stał, jakby jeszcze na co oczekiwał. Chorąży spod brwi przypatrywał mu się i czynił pewne wnioski z zaturbowanej miny faworyta.
„Zdetonowany! — mówił w duchu — dziewczyna rozumna, miała słuszność! Zdradę knuł! Gdzie koty chodzą, tam mleka na ziemi nie stawiać, a i na półce niebezpiecznie!“
Nie chcąc dać znać po sobie, co myślał, chorąży powtórzył rozkaz i począł wołać hajduka, aby go do łóżka prowadził.
Nie pozostawało Wolskiemu nic innego, tylko mimo spóźnionej pory pobiec do Zaborskiej, aby mu wytłumaczyła, co się stało. Znalazł ją równie pomieszaną, jak sam był.
— Skądże to księciu przyszło?
— Jak piorun z jasnego nieba! — zawołała Zaborska. — Któż to zrozumie? (Nie chciała przed nim oskarżać córki.) Powiada, że mu tam bielizny nie będzie komu pilnować!
— Wprost zazdrość go piecze — rzekł Wolski kwaśno — ale się z tym nie porachował, że w Białej bezpieczniejszą by była panna Faustyna niż tam. A cóż ze starym zrobić! — dodał z goryczą — dysputować z nim trudno, słuchać potrzeba...
Faustysia, na łóżko się swoje rzuciwszy, łez utamować nie mogła. Wiedziała, że sama była przyczyną nieszczęścia swego i że ją to pozbawiało wszelkiej nadziei ucieczki, na którą Butrym rachował i do niej się przysposabiał. Nie było nawet czasu dać mu znać o tym i wytłumaczyć.
Chciała się uczynić chorą, lecz nic by to nie było pomogło. Jechał ze dworem doktor Dubiski, a ten w myśl księcia o chorobie by był decydował. Z rozpaczą ręce ła-

178