Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

a na zamku zapanowało milczenie — już Butrym, nie wiedzący o niczym, niecierpliwy, skradał się pod okna Faustysi od strony walów, spodziewając się od niej znaku jakiegoś.
Zdumiał się wielce widząc, że wewnątrz wszystkie okna były pozamykane okiennicami.
Ponieważ po wyjeździe księcia wielki rygor, jaki tu panował, natychmiast wolniał i dozór w bramie był tak prawie jak żaden, a garstka żołnierzy, stojąca tu na straży, spokojnie się na tapczanach wylegiwała, Damazy nie wahał się śmiało wtargnąć na zamek.
Podwórze wewnętrzne, jeszcze nie oczyszczone, przedstawiało widok podobny do rynku miasteczka po jarmarku. Słoma, siano, połamane lusznie od wozów, drągi, wypróżnione maźnice, strzępki i kawałki papierów walały się porozrzucane. Stróże, którzy mieli dziedziniec przyprowadzić do porządku, zażywali wypoczynku po kątach. Milczenie panowało wśród prawie opustoszałych murów. Nie było nawet kogo się zapytać i dowiedzieć o Zaborskie. Damazy już wprost kroczył ku drzwiom do nich prowadzącym, gdy niedaleko pokazała się Szurska, z głową obwiązaną, w tołubku swym, niosąc garnuszek w ręku. Butrym, na którego ona ciekawie patrzała, poznał ją, gdyż stara od dawnych czasów wcale się nie zmieniła, ale poznanym być się nie obawiał, bo go widziała małym jeszcze chłopięciem.
Zbliżył się więc ku niej grzecznie i zapytał: — Czy książę chorąży już wyjechał?
Na śmieszne to w istocie pytanie Szurska tylko ruszeniem ramion odpowiedziała — boć — chyba oczów nie miał, kto je mógł zadać.
— Czy drwisz, czy drogi pytasz? — zamruczała. — A toż widzisz, co się tu dzieje — jakby Litwa popasała. A skądżeś ty?

180