Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

nie liczył się i z tym, że gdzie książę chorąży stawał obozem, tam się nikomu obcemu zbliżyć nie dawano.
Gorączka jakaś dusiła go i gnała, aby bądź co bądź za obozem jechał. Gdy się Froimowi do tego przyznał, on minę tak zdziwioną zrobił, iż z niej niedorzeczność swojego projektu mógł Damazy poznać; ale wnet począł jak najmocniej dowodzić, iż to, co postanowił, było lepszym.
Odwieść go od tej myśli nie było sposobu. W początku chciał gonić konno; potem zmiarkował, że para koni i wóz łacniej do ucieczki służyć mogły.
Zabrał się więc śpiesznie do sprowadzenia furmanki, którą za miastem trzymał. Froim nie mówił już nic, nie sprzeciwiał się, w obawie, aby go więcej jeszcze nie drażnić.
Damazemu z niecierpliwości widzenia Faustysi głowa się zawracała. Robił sobie najrozmaitsze trafy i wypadki. Ponieważ na noc się zbierało trochę przymrozku, postanowił z niego korzystać i książęcy tabor napędzić, wiedząc, że ten się musiał wlec powoli.
Stało się tak, jak sobie zamierzył. Konie swe wierzchowe zostawił pod dozorem znajomego człowieka na stajni, Pawluczka na kozieł wsadził i parą szkap nowonabytych puścił się z Białej gościńcem na awanturniczą swą wyprawę.
Jak to się bardzo często przytrafia, Damazy dopóki się wybierał, póty mu się wszystko łatwym zdawało, dopiero gdy się ujrzał na gościńcu o ciemnej nocy, sam, a rozważył, co miał dokonać, postrzegł, że po szalonemu się wybrał, a kusił się wprost o to, czego nie mógł dokonać.
„Ba! — rzekł w duchu — nie będę mógł dostąpić do niej w drodze, powlokę się za nią do Warszawy, a tam

183