Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

przy wielkim zjeździe, tłumie i nieładzie, jaki tam będzie, trudno, żeby zbyt czujny nadzór był możliwym.“
Przez całą noc tak konie męczył Damazy, stając u wszystkich karczemek i dopytując, kędy chorąży z taborem przeciągał. Ślady jego przejazdu były zresztą widoczne, bo poczet Radziwiłłowski, za panem jadący, dokazywał. Na gościńcu, którym prócz tego wiele dworów ku Warszawie od Litwy ciągnęło, mimo nocy, życia było wiele. Świeciło się po wszystkich karczmach i zajazdach, gdzieniegdzie nocowały gromadki opóźnionych czeladzi, wozy itp. Popaść ani zajechać nie było gdzie, chyba do włościańskiej chaty.
Ponieważ chorąży pierwszego dnia, popasłszy o mil trzy, do noclegu potem ledwie mil dwie zrobił, lżej jadący Damazy napędził o świtaniu Radziwiłłowski tabor, ale stojące straże ani mu się do niego zbliżyć dały.
Musiał na uboczu, u chłopa, jako tako zmęczone szkapy popaść i czekać, aż chorąży ruszy, żeby tuż za nim podążać. Zostawiwszy konie z Pawluczkiem i wozem na podwórku chaty, sam popróbował pieszo dojść do gospody zajętej przez dwór książęcy; ale zaraz na wstępie, z hardym żołnierstwem się przemówiwszy, dalej już ani kroku nie mógł zrobić. Obcych ludzi tu nie puszczano.
Z księciem szlachty brzeskiej ciągnęło dosyć i gospoda była tak przepełnioną, że pośledniejsi na wozach, mimo zimnej pory, po budach, nakrywszy się derami, nocować musieli.
Na pociechę swą mówił sobie Damazy, że to był dopiero początek podróży, więc się ostrzej trzymano i pilnowano, jak to zwykle bywa, a dalej rygor ten ustać musi.
Podróż księcia szła bardzo wolno, tak że Butrym mógł spocząwszy napędzić tabor i łatwo mu go było wyprzedzić, lecz pożytku z tego nie widział. Gościniec zaś tak

184