Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

Bohuszewicz także o chorążym wiedział, gdyż Sapieha trzymał z hetmanem Radziwiłłem i ciągle gościł u niego, wczorajsze też przybycie i zbliżenie się braci do siebie już w mieście wiedzianym było.
Siedzieli tak z godzinę, jeden drugiego badając a w oczy sobie patrząc, gdy Karol, który ludzi znał, a Butryma szczególniej na wylot — odezwał się do niego.
— Nie bałamuć — masz coś na sercu — z Lunewilu nie darmoś czmychnął; tutaj nie za służbą się przybłąkałeś. Mów mi prawdę, a że jesteś sam, będzie nas dwu do jednej sprawy, bo ja, swojej żadnej nie mając, do twojej się zaprzęgę.
Pomyślał trochę Damazy, a choć do zwierzania się nie był skłonnym, wypowiedział wszystko, co na sercu miał.
— Karolku mój — rzekł — dla miłości, głupiej czy rozumnej — nie wiem, porzuciłem Lunewil, dobiłem się tu i wpadłem w takie błoto, że nie wiedzieć, jak z niego samemu się i ją ratować. Dziewczyna jak anioł, nieszczęśliwa nad wyraz, w szponach tego starego tyrana: muszę życie ważyć a wyrwać mu ją.
Bohuszewicz tak znał chorążego jak podówczas wszyscy; wiedziano, że srogi i okrutny był: przecież o tym, co się w Białej działo — co tam więzienia kryły i jaka samowola panowała — mało kto był uwiadomiony, inni wierzyć nie chcieli.
Musiał szeroko i długo opowiadać Damazy przyjacielowi, nim go przekonał, że niełatwym było uwolnić nieszczęśliwą dziewczynę z tej niewoli.
Odmalował mu chorążego, jakim był w domu, i Wolskiego, którym się do wszystkiego posługiwał. Na ostatek przyszło do tego, że Bohuszewicz się ochotnie ofiarował, jako człowiek obcy i podejrzanym być nie mogący, dotrzeć na Pragę do dworu hetmana Branickiego i — jeśli się uda, pośredniczyć w stosunku z Zaborską.

191