Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybyś ty się dla mnie chciał poświęcić — dodał Damazy — a starej, która się bieli i gębę smaruje, pokazał afekt — to by ci do domu wstęp dało.
— Nie uwierzy — rozśmiał się Bohuszewicz — bo jakim jest, tom jest, jeszczem młodej dziewczyny wart — ano, zobaczymy jutro, co się tam wyświęci. Przyniosę ci wiadomość do Puczka.
Stanęła tedy umowa, że Karol miał niby przypadkiem do Zaborskich się dostać, a rozumem swym przyczepić się do starej i przyjacielowi posłużyć. Damazy na wszelki wypadek kartkę napisał do Faustysi i zaklął Karola, aby gdy się zręczność nadarzy, oddał ją koniecznie.
— Niechaj przynajmniej wie, że aż tu za nią gonię, a imprezy się nie wyrzekam.
Jakkolwiek trudne wziął na siebie posłannictwo Bohuszewicz, uśmiechało mu się ono tym właśnie, iż się zaawanturować dla niego musiał, bo młodemu zawsze to do smaku — byle nie chleb powszedni.
Tak zdobywszy sprzymierzeńca i dnia nie straciwszy Damazy na powrót powlókł się na Pragę. Nie chciało mu się już od kowala wyłazić, bo nie spodziewał się na nic pomyślnego trafić — a czekał na Bohuszewicza.
Ten też cały dzień na siebie dał oczekiwać i nad wieczór dopiero konno się przed dworkiem stawił wywołując Butryma. U kowala nadto było ciasno a ludno, by tu poufnie się rozmówić można: kazał więc zapasową kulbakę na jednego ze swoich koni włożyć Damazy i ruszył ku miastu razem z przyjacielem.
— Nim poczniesz — odezwał się do towarzysza — pierwsze pytanie: Byłeś u Zaborskich? oddałeś kartkę?
Uśmiechnął się figlarnie Bohuszewicz.
— Byłem — rzekł — a wparłem się do nich szukając innych niby kobiet, niegdyś tam mieszkających. Przyjęła mnie Zaborska stara, którąm okłamał, że się chyba

192