Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

zy, błądząc pod oknami, naprzód zobaczył samą Zaborską, a postawszy chwilę ujrzał przesuwającą się Faustysię. Naznaczył potem w pamięci miejsce i do kowala powrócił.
Ucieczka stąd wydawała mu się łatwą, lecz dokąd? Z Warszawy wiodło dróg wiele w różne strony, pogoń była utrudnioną; lecz Damazy nie miał się dokąd schronić, nie czuł się bezpiecznym nigdzie, tylko na Litwie lub na jej pograniczu.
Z pieniędzy, którymi go Lubiszewski zasilił, już się trochę nadebrało na kupno koni, wozu i na życie — tu w Warszawie topniały one w oczach! Z ucieczką trzeba było pośpieszać, aby zmuszonym ukrywać się we dwoje grosza nie zabrakło. Myśli te trapiły wielce Damazego, który w ciasnym alkierzyku, spać nie mogąc, tłukł się jak po klatce.
Cieszył się ze sprzymierzeńca Bohuszewicza — z dobrego słowa od Faustysi; ale to wszystko nie starczyło: trzeba było pośpiesznie coś postanowić i działać prędko.
Kiedy Damazy męczył się tak rozmyślaniami we dworku p. Puczka, nie opodal od niego panna Faustyna po wylaniu łez wielu, bo płakała przez całą drogę, tak nagle poweselała po odwiedzinach Bohuszewicza, że matka ją posądziła o to, iż chłopak wpadł jej w oko.
„A niechajby już lepiej podurzyła się — mówiła w duchu — niechby poromansowała, bo to się młodym należy, niż ma oczy psuć tym płaczem bez końca.“
Druga też okoliczność przyczynić się zdawała do rozerwania czarnych myśli Faustysi, bo w domu hetmana Branickiego, w którym się mieściła część dworu księcia chorążego, na górce zastali jakąś dawną lokatorkę, która się tu z Białegostoku przeniosła i od roku zamieszkiwała.

194