Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

kazał, sam konno asystując temu, zmęczony, ochrypły, z twarzą od zimna i bieganiny zaczerwienioną.
Nie postrzegł on przybywającego Wolskiego, który gotując się do nieuchronnej walki, już w sobie gniew obudzał.
Gdy nadjechał pan łowczy i nie witając Butryma na ludzi począł krzyczeć, co innego im dysponując niż on, odwrócił się Marcjan, popatrzył i podjechał ku niemu.
— Na mnie tu wszystko zdane jest, jam doprowadził: dajcież mi dokończyć, a nie mieszajcie się.
— Jako! jako! — podchwycił Wolski dumnie. — Co to ma znaczyć? Wacan jako podłowczy i mój podkomendny zrobiłeś, co do niego należało; a czy dobrze? to się okaże. Teraz ja, a nie kto inny, tu rozkazuję, rozumiesz to acan?
— Nie rozumiem — rzekł powstrzymując się Butrym — książę na mnie wszystko zdał.
— Aż do tego momentu, a od tego momentu ja tu komenderuję — zawołał Wolski — słyszysz waćpan?
— Słyszę, ale nie wiem, czy mam uszom wierzyć — rzekł Butrym — więc pan łowczy do gotowego?
Zaśmiał się.
Faworyt odwrócił się doń z brwią namarszczoną.
— Nie lubię rezonowania! Na miejsce, mości podłowczy.
Butrym chwilę stał jak skamieniały, blednął, drżał, ręka mu się podnosiła, opadała, okrutny gniew piersi mu napełniał. Gdyby się nie wstrzymywał, byłby zuchwalca płatnął, ale nie chciał z nim się ucierać.
— Pojadę po rozkazy do księcia — rzekł głosem od gniewu drżącym — zobaczymy.
— Ja wprost od księcia przybywam, nie masz się co acan fatygować — krzyknął Wolski — a jeżeli mi się tu z placu oddalisz na pięć minut, nie masz po co powracać!

201