Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Butrym już był wściekły; jak błyskawica myśl mu nagle przyszła rzucić wszystko: służbę, księcia, wyrzec się miejsca, a nie dać nad sobą przewodzić.
— Doprawdy? — podchwycił szydersko. Wolski spojrzał piorunującym wzrokiem. Butrym śmiał się.
Na szyderstwo Wolski był bardzo czuły, złość go porwała straszna.
— Ty chłystku jakiś — zawarczał.
— Milcz! — odparł Butrym — albo...
Łowczy, nie spodziewający się obelgi, choć nadzwyczaj porywczy był, bo wiedziano, że na polowaniach ludzi, będąc w pasji, kilku ubił na miejscu — zdrętwiał i gniew mu na chwilę odjął siły. Na biednego chłopa. który bronić się nie śmiał, napaść w lesie inna była rzecz, niż na silnego i uzbrojonego, odważnego i już zrozpaczonego Butryma.
W chwili gdy Wolski się namyślał i mitygował, a w gębie mu zaschło z gorączki, Marcjan konia zwolna zawrócił i stępa począł jechać precz przez plac, ku wielkim wrotom. Łowczy myślał zrazu kazać go ludziom związać, lecz przypomniał sobie, że nie był w Białej; sam, prawie nie wiedząc, co czyni, chwycił pistolet z olster i... palnął. Chciał strzelić raczej, bo na panewce prochu nie było i klapnęło tylko.
Posłyszawszy to, Butrym głowę odwrócił, szydersko zarechotał, ramionami potrząsł i pojechał dalej.
Naprawdę nie wiedział jeszcze ani dokąd jedzie, ni co zrobić, miał jednak mocne postanowienie do tej psiej służby (tak ją sobie nazwał) nie powracać. Okrutnie go bolało, że niezmierny trud poniósł około przygotowania tych łowów, nie jedząc, nie śpiąc, żrąc się z ludźmi, zdrowie nadwerężywszy, ażeby potem truteń nagrodę wziął za jego pracę.

202