Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

Szepnął więc księciu na ucho:
— A, to białostocka niegdyś faworyta hetmana, a dziś abszytowana; nazywa się Gilles. Mieszka ona w tym dworze, gdzieś książę pan stanął na Pradze.
Chorąży zrozumiał wszystko, głową kiwnął. Dosiedział na sztuce do końca, choć mało na nią patrzał, a więcej na lożę i Faustysię. Ona też z niewypowiedzianą trwogą ujrzała księcia i chciała się od jego wzroku zasłonić, zakryć — lecz miejsce szczupłe nie dozwoliło. Szepnęła tylko Gilles, swej towarzyszce, iż długo nie wytrzyma, że rada by ujść — ale fiakra miały zamówionego na późniejszą godzinę, a pieszo powracać nie było podobieństwa. Musiała więc, wystawiona na prześladujący ją wzrok starca, dosiedzieć aż do ostatniego chóru i spuszczenia zasłony.

Sprawa dwojga „amantów“, jak naówczas się wyrażano, bo miłosny język tej epoki zapożyczał się dużo z włoskiego i francuskiego, jak gdyby przez to chciano dowieść, że i owe miłostki nie były w polskiej naturze i obyczaju; sprawa dwojga „amantów“ — mówiła pani Gilles — była na bardzo dobrej drodze.
Nigdy Butrym, desperacko się puszczając do Warszawy za swą ukochaną, takich się nie mógł spodziewać sukcesów. Wszystko się zdawało mu sprzyjać. Znajomość z panią Gilles, krzywda wyrządzona bratu jego, spotkanie z Bohuszewiczem wyszły na korzyść jego.
Przez Faustysię uwiadomiona o pośrednictwie Bohuszewicza, gorąco zajmująca się tą sprawą, pani Gilles czatowała na niego i ściągnęła go do siebie.
Być by mogło, że przystojna jeszcze a zalotna wdówka miała na widoku i sama kogoś sobie pozyskać służąc „niewinnej ofierze“, lecz krzątała się nadzwyczaj czynnie.

215